Rozpoczął się czas, w którym podejmujemy się różnych postanowień – wyrzeczeń. Czemu one powinny służyć i czy w ogóle czemuś służą?

Ostatnio na lekcji chłopacy dzielili się wrażeniami z jedzenia kebabów w środę popielcową. W innym miejscu toczyła się rozmowa o tym, że jedzą w piątek mięso, tłumacząc to tym, że: „nie może się przecież zmarnować”. Już chciałem w obu sytuacjach rozpocząć rozmowę na temat ćwiczenia i zdrowego jedzenia, diet, ale nie zrobiłem tego, bo i tak pewnie usłyszałbym wiele porad i wiele wspaniałych doświadczeń – abstrakcyjnych od tematu. Czy nie jest z nami tak, że dosłownie wszystko robimy na przekór? Mamy coś zrobić – to nam się nie chce; mamy czegoś nie jeść – to właśnie wtedy mamy największą na to ochotę. Podobnych paradoksów w naszym życiu jest bardzo dużo.

Podobnie ma się niekiedy z wielkopostnymi znakami: modlitwą, postem i jałmużną. Najpierw powinniśmy zrozumieć sens tych wydarzeń, bo trudno by coś realizować bez podstawowej wiedzy. Odmawianie sobie słodkiego w wielkim poście jest dla niektórych naprawdę ogromnym poświęceniem – wyrzeczeniem. Nie zaprzeczam sensu jakichkolwiek postanowień, ale co się dzieje z tym naszym postanowieniem już po Wielkim Poście. Zostaje jakiś owoc – duchowa korzyść? 

Niedawno na Eucharystii, poprosiłem o podniesienie ręki tych osób, które realizują jakieś postanowienie. Na tłum w kościele nie spodziewałem się jakiejś wielkiej liczby podniesionych dłoni, ale ilość jednak mnie zastanowiła. Podniosło rękę może zaledwie dziesięć osób. Co w proporcji całego kościoła i ludzi w nim obecnych, wydawało się smutną prawdą, kroplą w morzu. Towarzyszą nam różne postawy, a w nich różne pokusy. Może właśnie brak odpowiedniego przeżycia tego czasu, wynika z łatwości z jaką chcemy żyć, nie wymagając od siebie zbytnio, a już na pewno nie wyrzeczeń wbrew sobie. Pokusiłem się o dosadne stwierdzenie na końcu Mszy, że może wydawać się, że skoro większość nie ma i nie realizuje postanowienia, to może stać się to normą i świadczyć, że „nie jest ze mną tak źle”, ale właśnie tutaj podkreśliłem to, że: „jest z nami źle”, bo ulegliśmy pokusie.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby towarzyszyło każdemu, właściwe nastawienie w realizacji wielkopostnych działań. Gdyby rzeczywiście przynajmniej człowiek chciał spróbować podjąć się realizacji jakiegoś postanowienia. I nie mówię tutaj o jakiś heroicznych gestach, mega wyrzeczeniach, ale o czymś, co da się zrealizować, co stanie się w jakiś sposób pomocne.

Jakie to nastawienie powinno być? 

Na końcu wszelkich podejmowanych przez nas działań, powinien być człowiek. Nie tylko nasza osoba się liczy i ewentualne przemiany wewnątrz nas, które mogą się dokonać. Wielki Post w swej naturze otwiera nas na dzieła miłosierdzia – na działanie na rzecz innych. Jeśli nasze działanie otworzy nas na innych, otworzymy nasze serca, wówczas będziemy mogli zobaczyć jak właściwie promieniuje w nas Wielki Post.

Czas Wielkiego Postu ma w tle krzyż, który przypomina nam o miłości, którą powinniśmy żyć, której powinniśmy się uczyć i której powinniśmy pragnąć. Poddać się działaniu krzyża, to pozwolić, by ta szczególna miłość nas wychowywała. Jak można żyć miłością, jeśli nie właśnie poprzez jej realizację? Powinniśmy uprzytomnić sobie przede wszystkim to, że działanie chrześcijanina, powinno opierać się na miłości.

Pomyśl, czy to co obecnie robisz w Wielkim Poście, jest znakiem prawdziwej miłości wobec Boga, wobec człowieka? Czy masz w ogóle jakieś postanowienie?