Czy przesadna pobożność może stanowić problem? Niestety spotykamy takich, którzy uważają, że mają monopol na Pana Boga. Ich wyobrażenie jest jedyne i słuszne, a wszyscy inni się mylą.

Podczas rozmowy z jedną osobą o „niedoskonałościach chrześcijanina”, niespodziewanie ta osoba, zainsynuowała, że jedną z takich niedoskonałości jest „gorliwość”. Pierwsze co sobie pomyślałem, to: „nie zgadzam się, co ty gościu gadasz”. Nie powiedziałem tego głośno, ale rzuciłem temat na tapetę swoich rozważań. Co mi z tego wyszło? Zobaczymy, czy się z tym zgodzicie.

Spotykasz na swojej drodze życia ludzi z pasją, zagorzałych zwolenników jakiś działań? Pewnie tak i jesteś pewnie niekiedy zafascynowany ich działaniem. Ale i w tej grupie osób, można niekiedy znaleźć takich ludzi – pasjonatów, którzy swoim zachowaniem bardziej przypominają niestety szaleńców, niż rzeczywistych fachowców.

A w Kościele?

Czy tam też spotkasz takich realnych pasjonatów – ludzi prawdziwie oddanych wierze i wspólnocie? Może tak, może nie! Istnieją w tym miejscu skrajne postawy – ludzie, którzy są minimalistami, robią tyle ile muszą i nic ponad to. Można by nazwać ich letnimi chrześcijanami. Są też tacy, którzy wydaje nam się, że chyba mieszkają już w kościele, bo są zawsze i we wszystkim biorą udział. I w tej grupie osób można często spotkać radykałów, skrajnych konserwatystów. Zagorzali katolicy, bardzo skrajni, często przyjmujący niestety postawę WOJOWNIKÓW. Walczą oni z postawami innych ludzi – krytykując, oceniając, stawiając często wymagania ponad normalne możliwości i siły. Mam niekiedy wrażenie, że do ich istnienia pasuje powiedzenie: „świętsi od Papieża”. Wydaje im się, że ich życiowym zadaniem jest oddzielić „zboże od plew” i robią to niekiedy bardzo radykalnie. Takie postawy nie są nowe, one już były obecne za czasów Jezusa – radykalni wyznawcy wiary, skrajni idealiści, wojujący przeciwnicy Jezusa, którzy tak bardzo przywiązani do historii i tradycji, aż zaślepieni we własną, niekoniecznie odpowiednią interpretacją wiary i Boga.

Czy dziś nie brakuje też takich właśnie zaślepionych we własną interpretację?

To, co jest w ich postawie najtrudniejsze, to ich myśl, że w ten sposób będą przyciągać do Boga, a efekt jest zupełnie odwrotny do zamiaru. Oczywiście, to nie zachęta z mojej strony do bycia „ultra”, do bycia liberalnym wobec nowych sytuacji. Trzeba być radykalnym, ale nie można wykorzystywać wiary jako elementu walki. Przeraża mnie postawa osób, które manifestują swoją wiarę, stawiając ją raczej w złym świetle, przez własną postawę, której nie można w żaden sposób usprawiedliwić.

Gdzie znaleźć w takim razie „złoty środek”? Czy on w ogóle istnieje?