Każda osoba, która dotąd nam towarzyszyła, oprócz innych kolorów życia codziennego, wyróżniała się też inną wrażliwością. Każdy z nas, w jakimś sensie jest artystą w swoim życiu. Kolejny kolor, to jeszcze inna wrażliwość wobec codzienności.

Nasza codzienność ma różne kolory. Odkrywamy je, dzięki naszej wrażliwości. Trochę tak jest, że tworząc nasze życie, jesteśmy artystami i kreatorami różnych wydarzeń. Wrażliwość sprawia, że z większą lub mniejszą intensywnością wpływamy na nasze życie. Rozwijając swoją wrażliwość, mam ogromny wpływ na „artyzm swojej codzienności”. My sami jesteśmy „arcydziełem w ręku Boga”, dlatego jest w nas naturalnie artyzm, który sprawia, że to, co my tworzymy, staje się szczególne i piękne. Bądźmy bardziej świadomi swojej „artystycznej duszy”, a bardziej sprawimy, że dzieła przez nas realizowane, również nabiorą ponadczasowej wartości. 

Otrzymujemy szczególną wrażliwość duszy, która sprawia, że nie przechodzimy obojętnie wobec jakiegokolwiek piękna. Mamy ten szczególny przywilej, że możemy być twórcami swojej nieprzeciętnej codzienności.

W kolejnym kolorze, świadectwie życia kolejnej osoby, dostrzeżemy zaproszenie również dla nas, byśmy w taki sposób, jaki możemy, stali się artystami w naszej codzienności.

 

Kiedy przyjęłam zadanie, które dotyczyło napisania tego artykułu, nie sądziłam, że tak długo będę z nim zwlekać. Zazwyczaj realizuję to, czego się podejmuję, w miarę szybko… Tu się tak nie stało – na ostatnią minutę… świetnie.

Ale już teraz wiem – ten czas był mi potrzebny, żebym przekazała istotę swojego koloru. Może zacznę od początku.

Zawodowo zajmuję się muzyką, chociaż mam wrażenie, że jest jej w moim życiu coraz mniej. Zawalam się papierkami, biurokracją, rzadko bawię się dźwiękiem. A szkoda. Chociaż na swoją pracę nie mogę narzekać. Przyjmijmy, że robię to, co lubię. 

Prywatnie jestem żoną i mamą trójki dzieci. To ogromna radość móc codziennie patrzeć, jak moje chłopaki się rozwijają. Wszystkie – łącznie z mężem. 

Nie uważam się za artystkę. Kiedyś chciałam nią być, ale o nią nie zawalczyłam. Myślę, że to w ogromnej mierze brak wiary w siebie (choć moja mama i mój mąż byli moimi najwierniejszymi fanami). Brakowało mi jeszcze jednego – śmiałego zawalczenia o siebie w każdej chwili. Podjęcie ryzyka zawsze było dla mnie problemem. Czuję, że miałam możliwość na ścieżkę artyzmu, ale asekuracyjnie wybierałam bezpieczne, znane, utarte drogi. Gdybym miała jeszcze raz pokolorować tę część mojego życia to myślę, że ze względu na mój charakter, zrobiłabym dokładnie tak samo (bo życiowy ze mnie cykor) ale w głębi gdzieś wracam czasem do tych niespełnionych planów – tylko w głowie jestem bardziej odważna… 

Bliżej mi do kreacji. Do tworzenia nowego. W żadnym wypadku jednak nie są to pomysły ratujące świat przed zagładą albo wprowadzające w rzeczywistość nowe niespotkane dotąd rozwiązania na poziomie teorii Einsteina… Tworzę jedynie projekty, które są dodatkiem do codziennego funkcjonowania. Takim uatrakcyjnieniem życia.  Bardzo istotnym kolorem tego mojego tworzenia jest inspiracja… trochę przypomina tęczę. Często tą inspiracją są dla mnie moje marzenia – te, których nie udało mi się w przeszłości realizować. Proponując je innym czuję, że mogę mieć wpływ na realizację czyjegoś planu (nie wiem, czy to do końca jasne.. zabawne – pisząc projekty dogłębnie potrafię opisać swoje zamysły, ale pisząc o sobie mam ogromną trudność).

Czuję, że moje życie to odrobina duszy artystycznej i ogrom praktycznego racjonalizmu. Kolorystycznie praktyczny rozkład barw klarownych z drobinką jakiegoś szaleństwa – takiego ostrego wyraźnego kolorytu. I cieszę się, że właśnie tak układa się ta procentowa walka serca z rozumem. Na ten moment mojego życia ten skrawek artyzmu siedzącego gdzieś z tyłu zwyczajnie ustąpił miejsca konstruktywnie planującej codzienność kobiecie po trzydziestce. 

Obiecuję sama sobie, że może koło 50-tki ruszę w szaloną trasę koncertową. I wtedy zrobię miejsce dla duszy… 

trzymajcie kciuki