Nasza codzienność wciąga nas w różne wiry zajęć, obowiązków. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważna jest nasza codzienność, jak wiele dzięki niej możemy zdobyć, osiągnąć. Czujemy jednak, że wśród możliwości, drzemią również różne zagrożenia, które nie tyle tylko stanowią przeszkodę na naszej drodze, ale są pułapkami, poprzez które, możemy utracić nawet to, co dla nas tak cenne i niezastąpione.  

Codzienność jest naszą przestrzenią, w której możemy się uświęcić, ale również, poprzez niewłaściwe jej wykorzystanie, możemy równie dobrze, w niej upaść. Codzienność to labolatorium, w którym możemy stworzyć rzeczy niebywałe, ale niekiedy, podejmując nawet nieskończoną ilość prób, coś możemy zepsuć i nieodwracalnie utracić. 

Niekiedy irytuje nas monotoniczność naszej codzienności, w której nic nie możemy zmienić, a wykonywane czynności, doprowadzają nas do mechaniczności. Wydaje nam się, że nie uczestniczymy z częścią naszego życia w niczym wielkim, projekcie, który może zadziwić. Wydaje nam się, że nasza codzienność, ograniczona do jakiegoś miejsca i czasu, nikomu nie służy, nie daje zadowolenia, ani nie przynosi żadnych efektów. Wydaje nam się, że tylko w przypadku, gdy zmienimy naszą codzienność, wówczas będziemy mogli osiągnąć szczęście i zamierzone efekty. Taka ocena, wydaje się być mało obiektywna i nieprawdziwa. Każdy z nas otrzymał przestrzeń, w której może się spełniać, odkrywać własne powołanie, realizować umiejętności.

Czy nasza codzienność nas uświęca, czy nas przybliża do innych osób?

Wartość zdarzeń, które mają miejsce w naszej codzienności wypływa nie z samych zdarzeń, ale z naszych celów, pragnień, nastawienia, wartości którymi się kierujemy. Dlatego, gdy spojrzymy na nasze działanie, na nasze życie, to właśnie tych elementów powinniśmy najpierw poszukiwać. Ich obecność zależy od nas, zależy od „kontekstu sytuacji”, a nade wszystko zależy od łaski nam udzielonej, wobec której powinniśmy przejawiać inicjatywę, o którą powinniśmy walczyć, mimo wielu przeciwności. Sens naszej pracy, nie powinien spoczywać tylko w rzeczywistości materialnej, ale powinniśmy odkrywać wymiar głębszy, duchowy, nasze życia i działania. Świat możemy sprowadzić do bardzo powierzchownych i płytkich płaszczyzn, ale wówczas przegramy. Pozbawimy się „prawdy życia”, głeboko skrywanego i często niezrozumianego przez nas zmysłu Boga. 

Zastanawiające jest to, jak wiele się poświęcamy np. dla rodziny, pracując całymi dniami, aby utrzymać dom, dostarczyć sobie odpowiednich warunków egzystencji. Tłumaczymy się, że nasze działanie jest dla dobra naszych najbliższych, ale czy faktycznie moja codzienna praca, obowiązki sprawiają, że jesteśmy lepsi, że nasze relacje z rodziną stają się głębsze i piękniejsze? Nie możemy zrezygnować z pracy; często, a szczególnie w obecnych czasach, nie możemy jej też zmieniać, jakbyśmy sobie tego niekiedy życzyli, ale możemy zastanowić się nad „akcentami” – czy właściwie je rozkładamy w codzienności, którą budujemy. By nie stracić czegoś cennego, by nie odsunąć się od właściwej rzeczywistości, podejmując się niewłaściwych celów, musimy dokonywać rewizji życia – codzienności.

Musimy dokonywać nieustannych rewizji i zastanawiać się nad tym, czy rzeczywiście to, w jaki sposób myślimy,  jak kształtujemy nasze aspiracje, ideały, wartości, są realizowane w naszym działaniu. Chodziłoby mi o to, aby bardziej widzieć swoje życie – codzienność; chodziłoby mi o to, abyśmy codzienne zadania wypełniali rzeczywiście w taki sposób, aby polepszyć ludzkie odniesienia. Moja codzienność to potencjał budowania swojego życia – relacji, wartości i przyszłości, ale to przede wszystkim niebywała okazja do tego, aby moja historia życia, zetknęła się, lub połączyła z historią innych osób.

Możemy zastanawiać się nad tym, co w życiu się liczy najbardziej, ale mimo największych ambicji i aspiracji, często popadamy w skrajne pułapki. Jedną z nich, jest przeakcentowanie dóbr materialnych, co sprawia, że nasze relacje z innymi osobami wcale nie stają się lepsze, głębsze, wręcz przeciwnie nie wystarcza nam czasu na to, by cokolwiek z innymi budować. Pozbawiając się relacji z innymi osobami, tak naprawdę pozbawiamy się rzeczy tego, co najcenniejsze. To nie kwestia wyboru pomiędzy – iść do pracy, czy zostać w domu i budować lepsze relacje z innymi. Będąc nawet w pracy, pozostajemy „samotnymi wyspami”, które nie mają ochoty zetknąć się z inną „samotną wyspą”. Taki już po prostu jest nasz styl…? 

Niekiedy akcentujemy dobra materialne, jako główny element, który ulepszy nasz stosunek do innych, który niby pozwoli nam być bardziej szczęśliwymi. My sami jednak nie zmieniamy naszego sposobu postępowania, dzięki temu, że „mamy więcej”.  Okazją do bycia lepszym, nie koniecznie musi być to, co będę posiadał, lub już mam. Może nam to oczywiście pomóc, ale nie uzależniajmy tego, wyłącznie od tego elementu. 

Możemy ustalić jakieś ogólne założenia, ale jeśli nie będziemy im wierni, nasze działanie może wpaść w rutynę i mechaniczność. Pięknym i ważnym elementem, który musimy bardziej podkreślać, to świadomość, że jesteśmy: dla ludzi, a więc cała nasza osoba, jak i działanie, zwrócone jest ku innym osobom, a nie w próżnię. 

Nasze działanie, zwrócone w konkretną rzeczywistość, ku konkretnej osobie, stanie się głębsze, gdyż z racji określonych celów, zaangażujemy serce, uczucia i nade wszystko wartości, które będą wyrażały naszą rzeczywistą odpowiedzialność za innych. Tak jak ważne jest aby najpierw „być”, a później „mieć”, tak ważne najpierw jest to, aby zbudować z jakimiś osobami najpierw „relację”, a później dopiero starać się działać. 

Dlaczego tak istotne jest to, aby budować najpierw relację, a później działać?

Dla mnie ważne jest to, aby czynić dobro, które jest potrzebne, aby ofiarowywać innym to, czego rzeczywiście potrzebują, choć może nawet o tym nie wiedzą. Możemy czynić bardzo wiele rzeczy, ale mogą być całkowicie nie trafione jeśli nie słuchamy siebie nawzajem. Kiedyś usłyszałem bardzo prostą rzecz, bardzo mądrą myśl, która dała mi wielkie zadanie – „czy czyniąc jakieś dobro, czynię takie, którego chce Bóg?” 

Przytoczę, stary i już trochę wyświechtany przykład. Idziemy odwiedzić kogoś bliskiego do szpitala. Mamy zamiar uczynić przy okazji coś dobrego, więc zabieramy ze sobą jakieś jedzenie, picie, nie pytając się nikogo o stan naszego znajomego ze szpitala. Przychodzimy na miejsce, wchodzimy do pokoju i tutaj… zastajemy człowieka, który otoczony jest wieloma prezentami. Wygląda to pięknie, ale zastanawia nas, dlaczego tak wiele rzeczy, już tak długi czas, podczas pobytu znajomego w szpitalu, nie zostało w ogóle ruszonych? Po chwili, naszej rozmowy w pokoju, przychodzi ktoś z rodziny i wchodzi ze zwykłą prostą butelką z wodą mineralną. Dziwimy się, że ktoś tak bliski, przynosi tak banalną rzecz. Nasza siatka, z różnymi pysznościami, leży przy naszej nodze jeszcze nei naruszona, bo czekamy na odpowiedni moment, by te nasze skarby wręczyć. Nagle nasz znajomy z łóżka, rozpromienia się na widok ów bliskiej osoby, wchodzącej z wodą do sali i wypowiada słowa, które wbijają nam się aż w pięty – o w końcu mogę się napić tego, na co powala mi lekarz, bo z tych wszystkich otaczających mnie rzeczy, nie mogę niestety nic ruszyć. Jaki morał? Nie lepiej byłoby najpierw porozmawiać z naszym znajomym ze szpitala i zapytać się go czego tak naprawdę potrzebuje i co jest mu potrzebne, by później, przynieść mu to, czego rzeczywiście mu potrzeba? Taka prosta sytuacja, w której dobro, które wydaje nam się najwłaściwsze zupełnie mija się z tym, czego potrzebuje drugi człowiek. Można niekiedy czynić bardzo wiele dobra, które nikomu do niczego nie służy. Czy na tym ma polegać nasze życie i czynienie dobra? 

Może właśnie dlatego, coraz mocniej przekonuje mnie fakt, że trzeba najpierw zbudować jakąkolwiek relację z innymi osobami, a później przejść do działania. Takie proste, takie logiczne, a często o tym zapominamy.