Czy jest jakieś miejsce za którym tęsknisz, do którego chciałbyś powrócić? Przezywamy w różnych miejscach ciekawe historie, które wpływają na nas bardzo mocno. Niekiedy, jedno miejsce, jedna historia, ustawia całe nasze życie.

Nasze życie jest przygodą. Niekiedy uczestniczymy w tym tylko, co przyniesie nam życie, a niekiedy sami stwarzamy różnego rodzaju okazje, które czynią z naszej codzienności rzeczywiście ciekawszą przygodę. Mamy takie pragnienie, by coś przeżyć, zobaczyć, poczuć. Nie wystarczy nam tylko to, by o czymś usłyszeć, czy zobaczyć jakiś filmowy reportaż. Chcemy na własnej skórze o czymś się przekonać, coś sobie też przy okazji udowodnić. To, w jaki sposób stwarzamy naszą codzienność, świadczy o naszych pragnieniach, umiejętnościach i charakterze. Miejsca ddo których wędrujemy, by coś przeżyć, uczą nas, naszego życia nowych doświadczeń. Odkrywamy dzięki takim miejscom, nie tylko to, kim jesteśmy, ale nade wszystko to, kim możemy być, kim możemy i powinniśmy się stać.

Kolejny kolor życia, to „wolontariat na misjach”. Spójrzmy na tą przygodę życia. Może na nowo odkrywając swoje miejsce, swoje szanse na życie.

Zawsze myślałam, że to ja mam marzenie aby pojechać na wolontariat. Dać innym siebie i swoją miłość, nieść radość i nadzieję. Jednak już po pierwszych dniach spędzonych w Kenii okazało się jakie to było mylne myślenie. To wcale nie było moim marzeniem, to było marzeniem tych których spotkałam. 

O wyjeździe do Afryki tak całkiem na poważnie myślałam już od dłuższego czasu. Aż w końcu zapadła decyzja dokąd i kiedy pojadę. Nie jechałam z żadną organizacją, także wszystko musiałam pozałatwiać sama. Po roku przygotowań i załatwiana mnóstwa rzeczy z niedowierzaniem i lekkim strachem bo przecież wyjeżdżałam sama, znalazłam się w niewielkiej miejscowości w centralnej Kenii.

Można by powiedzieć że te 6 tygodni które tam spędziłam to mnóstwo czasu, ale to wcale nie prawda. Było to zdecydowanie za krótko. Jednak bardzo doceniam i jestem wdzięczna za każde pozytywne/negatywne wydarzenie, które miało tam miejsce. Decydując się na wyjazd miałam już pewne pojęcie o tym jak taki wolontariat może wyglądać i co może mnie tam spotkać. Jak się okazało już pierwsze dni zweryfikowały że nie wiem nic. Były momenty że nie było mi tam lekko i zdałam sobie sprawę z tego dlaczego znajomi którzy byli wcześniej na wolontariacie w Afryce mieli mnie za wariatkę kiedy mówiłam że jadę tam sama. Przepłakiwałam noce i nie miałam nikogo z kim mogłabym porozmawiać kiedy coś mnie dręczyło.

Jednocześnie spotkałam się też z mnóstwem ciepła i życzliwości i to nie tylko od osób które poczuwały się do tego żeby się mną tam zająć. Poznałam ludzi którzy pozornie nie mają NIC i jeszcze tym nic potrafią się dzielić. Przekonałam się że nie to kim jestem i co robię sprawia że moje życie staje się wartościowe, ale to jakich ludzi spotykam. I tak naprawdę mogę się tylko uczyć od nich miłości w którą jak się okazało jestem bardzo uboga…

Swoją posługę pełniłam w domu dziecka dla dziewczynek. Uwielbiam dzieci i bardzo cieszyłam się że właśnie w taki sposób mogę realizować mój pobyt tam. Upendo, tak inaczej nazywany jest ten dom dziecka to naprawdę niesamowite miejsce. Zamiast bieżącej wody jest deszczówka magazynowana w tankach, a zamiast toalety latryna gdzie można spotkać rozmaite zwierzątka. W kuchni gotuje się na kamieniach pod którymi trzeba rozpalić drewno, a do mycia naczyń używa się tego samego rodzaju mydła którego używa się do kąpieli. Ale mimo tych wielu wydawało by się uniedogodnień dziewczynki są tam szczęśliwe. Mają zapewnione posiłki, miejsce do spania i edukację, wszystko czego potrzebują do godnego życia, a czego w domach rodzinnych by im brakowało. W Upendo mieszka 48 dziewczynek z różnymi historiami, z którymi nie koniecznie chciały się ze mną dzielić, zwłaszcza te najstarsze niechętnie mówiły o sobie, ale wcale nie naciskałam. Zresztą jak to nastolatki wolały chodzić własnymi drogami. Dlatego większość czasu spędzałam na zajęciach z młodszymi dziewczynkami. Co z początku mnie przerażało. Nie dlatego że nie wiedziałam jak powinnam zorganizować nam czas, ale dlatego że 5-cio latki nie mówią jeszcze po angielsku, a ja w ogóle nie znałam suahili. To w jaki sposób się porozumiewałyśmy było dla mnie najbardziej niesamowitym przeżyciem bo tak naprawdę cały czas rozmawiałyśmy jednym wspólnym i najważniejszym językiem, językiem miłości. Wiadomo w poważniejszych sytuacjach to nie wystarczało, ale w życiu codziennym zawsze wiedziałam co dziewczynki chcą mi powiedzieć, a i one doskonale wiedziały co jak chce im przekazać. W końcu samo „upendo” w suahili znaczy miłość.

Zdarzało mi się także wyjeżdżać po za dom dziecka co dało mi możliwość jeszcze lepszego poznania kultury i życia codziennego. Odwiedzałam ubogie rodziny w pobliskiej wiosce aby w ramach programu dożywania dostarczyć zapasu żywności na kilka dni. Było to bardzo trudne doświadczenie. Po pierwszej wizycie przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie, ale mimo tego nie wyobrażałam sobie żeby nie wrócić do odwiedzonych rodzin ponownie. Ludzie w wioskach żyją naprawdę ubogo. Domy pokryte strzechą lepione są z krowich odchodów i gliny, wodę trzeba nosić z rzeki, która jest strasznie brudna i często bardzo oddalona, a na co dzień pożywieniem jest tylko to co znajduje się w koło. W porze deszczowej dojazd do tych domów jest wręcz nie możliwy bo drogi zamieniają się w błotniste rzeki, a domu zaczynają się rozpadać. Wiedziałam że są miejsca na świecie gdzie tak się żyje, ale żadna opowieść czy zdjęcie nie jest w stanie oddać prawdziwości życia codziennego i towarzyszących mi w tamtym momencie uczuć. Tak naprawdę dopiero tam zdałam sobie sprawę z mojej pychy. Mam 27 lat, pełną rodzinę, przyjaciół, dobrą pracę, auto, a od kilku lat nie mieszkam już rodzicami, dużo podróżuje, rozwijam swoje pasje i wciąż gonię za czymś, ciągle jestem w biegu i ciągle jest coś mi nie pasuje. I po co to wszystko? Miałam przed sobą ludzi, którzy nawet nie wiedzą że można marzyć chociażby o części tego co mam, a mieszkając w miejscu w którym mieszkają, tak naprawdę są skazani na to że nic się w ich życiu nie zmieni.

Czas płynął szybko i im było bliżej mojego powrotu do Polski tym coraz mniej chętnie opuszczałam Upendo. Zżyłam się z dziewczynkami i chciałam spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Niestety przyszedł dzień wyjazdu… Spędziłam w Kenii piękny, ale i trudny czas. Wiem jedno, to co tam doświadczyłam, nawet te trudne momenty były najlepszym co mnie w życiu spotkało i moja decyzja o wyjeździe była najlepszą jaką mogłam tylko podjąć. Ale jest też smutna część tej historii, smutna dla mnie. Konieczność powrotu do Polski złamała mi serce. Strasznie tęsknie i choć dzięki technologii cały czas jestem w stałym kontakcie i otrzymuje ważniejsze informacje to przecież to nie to samo… Odkąd wróciłam nie mogę sobie znaleźć dla siebie miejsca. Mam za sobą wiele nie przespanych nocy. Nie ma dnia kiedy bym nie zastanawiała się nad tym co robią dziewczynki albo czy rodziny mają coś do jedzenia. Boje się że nie uda mi się ponownie wyjechać, a bardzo tego pragnę. Jednak najbardziej przeraża mnie myśl że dzieci, które skradły nie tylko moje serce, ale całą mnie już nigdy nie poczują że są kochane.

To jest część misji której nie przewidziałam, a to właśnie ona jest najtrudniejsza

Czytając powyższe świadectwo, pomyślałem sobie o tym, jak wielu mogłoby robić w życiu coś ciekawego, niebywale pięknego, gdyby miało ODWAGĘ. Pomyśl, czy tego właśnie nie potrzebujesz, by twoje życie też nabrało właściwych dla siebie kolor.