spotkanie z Jezusem w drugim…

Pierwszy raz, spotkaliśmy się pod probostwem, kiedy poszukiwał kogoś, kto mu otworzy i da coś do jedzenia. Właśnie wracałem ze szkoły, kiedy wjeżdżając na parking koło probostwa, zobaczyłem młodego człowieka, w miarę ubranego. Nie sądziłem początkowo, że jest to bezdomny. Podszedł do mnie, nieco speszony i wydawało się, że przestraszony. Bardzo grzecznie przedstawił sytuację, że jest bezdomnym, że prosi mnie o coś do jedzenia. Powiedziałem mu, że zaraz przyniosę. Gdy poszedłem do kuchni, przygotowałem mu to, co bym sam zjadł, ofiarowując mu swoje śniadanie, którego tego dnia, akurat nie zjadłem. Podając mu chleb, zadałem proste pytanie – jak tobie na imię? Odpowiedział nieco speszony – Bartosz. Tak pierwszy raz się spotkaliśmy i nieco poznaliśmy.

Dwa dni później…

Dzwoni domofon… Czy mógłby ksiądz zejść, bo chciałbym chwile porozmawiać. Nie pytając się nawet o co chodzi, powiedziałem, że zaraz zejdę. Otwieram drzwi, a tam znów on, przestraszony i nieco speszony. Proszę księdza, bo słyszałem, że tutaj jest ośrodek dla bezdomnych. Ja tak nie chcę żyć… Zacząłem mu tłumaczyć jak może dotrzeć do tego ośrodku, ale padło z jego strony bardzo ważne zdanie – ale to, chyba daleko, będę musiał iść a iść… Na to odpowiedziałem bez wahania, proszę poczekać, zaraz wrócę. Poszedłem do siebie, do pokoju po dokumenty i klucze od samochodu. Wróciłem i skierowałem się w stronę garaży. Otwierając garaż, usłyszałem od Bartka – proszę księdza, ale ja śmierdzę, naprawdę śmierdzę. Machnąłem ręką, dając do zrozumienia, że nie ma sprawy. Wyjechałem, zamknąłem garaż i kiwnąłem, gestem wskazującym na samochód, aby wsiadł i znów stwierdzenie, ale ja naprawdę śmierdzę, bo spałem na”…” w klatce w bloku. Nic nie szkodzi, wsiadaj, jedziemy – odpowiedziałem. W czasie jazdy, zadałem mu kilka pytań – skąd jest, jak to się stało, że jest w takim stanie… Opowiedział w skrócie, swoją historię – o areszcie za drobne kradzieże, o domu, rodzicach, którzy się przeprowadzili i go już nie chcą, o tym, że od 1,5 roku krąży po Polsce – to Warszawa, to Śląsk, to Sopot – gdzie mu obiecywano „złote góry…” Dojechaliśmy do ośrodka, przedstawiłem się, bo jeszcze mnie tamtejsi „obozowicze” nie znają. Weszliśmy do opiekuna i tak Bartek – nie mając żadnego dokumentu, ani zaświadczenia, ze swoją skruchą tłumaczył się kim jest, skąd pochodzi i co się stało. Póki co, obietnica, że przez najbliższych dni, może pobyć w ośrodku, a później decyzja pozostaje w rękach „pań…”.

Po różnych doświadczeniach ostatnich dni, czuję dzisiaj, że dobrze mieć zawsze otwarte serce i udzielać pomocy.